Znajomi z kontynentu myślą, że skoro mieszkam na Hawajach żyję, jak w raju. Mam niekończące się wczasy. Sączymy Mai Tai, tańczymy, surfujemy na deskach. Czy oni zwariowali? Od 15 lat nie byłem na desce… Tą kwestią głównego bohatera, granego przez George’a Clooneya zaczyna się film „Spadkobiercy”, rozgrywający się współcześnie na największej wyspie Hawajów, Oahu.
W dzisiejszych współczesnych wieżowcach zamerykanizowanych Hawajów, wyglądających jak żywcem przeniesione z centrum Nowego Jorku, trudno doszukać się choćby cienia tych wysp z czasów ich niepodległości, z czasów Kahunów.
Czy myślicie, że skoro mieszkacie na Hawajach – to na każdym roku ulicy, czeka na was Kahuna, żeby podzielić się swoją wielowiekową mądrością?
Nic z tego. Hawaje z kolorowych pocztówek dla turystów nęcą zachodem słońca, palmami, girlandami kwiatów kołyszących się na szyjach kręcących pupami hawajskich tancerek. Chociaż uzdrowiciele też są. Na każdej z wysp czekają na naiwnych, wciskając im swoje tandetne umiejętności, pozbawione znaku towarowego i nieszkodliwe, ale i niepomagające zioła. Biznes is biznes. A jeśli na naiwności jednego człowieka drugi człowiek może zarobić – czemu nie. Korzyść wydaje się obopólna.
Na Hawajach osoby, które mówią językiem starohawajskim, rdzennym językiem Kahunów – można policzyć na palcach. Językiem hawajskim posługuje się 2000 osób – 0,1% ludności.
Cywilizacja zabija wszystkie stare kultury. Dlaczego miałaby zrobić wyjątek dla Hawajów?
Czy znajdziemy dziś tam jakieś ślady starej sztuki uzdrawiania? Czy zostały tylko książki na ten temat, wydawane niemal seryjnie przez każdego, kto potrafi jako tako skompilować to, co o Kahunach napisali już inni i co podaje mr Google.
Możliwość, że na którejś z wysp, może na niezamieszkałej Kahoʻolawe, napotkamy na swojej drodze prawdziwego Kahunę lub jego potomka – jest niemal równa zeru. Jeśli już ktoś taki istnieje i funkcjonuje w ludzkiej świadomości – nie jest skłonny do zdradzania przekazywanych z pokolenia na pokolenie tajemnic. Dla turystów funkcjonuje grupa naciągaczy, którzy nie mając innego pomysłu na siebie mienią się Kahunami, ofiarując swoje bezgwarancyjne usługi. No, bo jak zażądasz zwrotu kosztów? Przylecisz drugi raz na Hawaje? A na Kahunów zrobił się w ostatnich dziesięcioleciach boom. Polacy wyjątkowo podatni są na wszelkie metody uzdrawiania, raz – z racji podłego lecznictwa ogólnego, dwa – z powodu otwarcia na sprawy Nieznane, trzy – ponieważ mamy głęboko zakorzeniony kompleks, że inni potrafią, a my nie.
Słynna mantra, przypisywana Kahunom, a wymyślona przez Joe Vitali’ego: Przepraszam. Dziękuję. Proszę, wybacz mi. Kocham cię. – ma zaledwie parę lat. W świadomości ludzkiej ukonstytuowała się już jednak jako „stara hawajska metoda”. Podobnie rzecz ma się z samym termin huna, który został nadany przez M.F.Longa a nastęnie podchwycony przez rzesze naśladowców.
Nie ma w tym nic złego, że transformujemy stare systemy uzdrawiania na nasz język i możliwości mieszczące się w innym kręgu kulturowym. Tak właśnie uczyniła Morrnah Nalamaku Simeona, hawajska uzdrowicielka (jedna z ostatnich, która swą zdumiewającą sztuką uzdrawiania potrafiła „sklejać” złamane kości), tworząc na potrzeby Europejczyka ho’oponopono dostosowane do jego kręgu kulturowego i jego mentalności.
„Hawajski jest językiem aglutacyjnym, nie posiada znanej nam gramatyki, fleksji i składni, wyrazy tworzy się w nim poprzez powtarzanie sylab. Od tysięcy lat wiedza przekazywana była z ust do ust. Uczeń nie mógł zmienić ani jednego słowa, ani jednej sylaby. Dzięki temu mądrość starożytnych Hawajczyków przetrwała. Większość innych starożytnych przekładów została tak zniekształcona, przeinterpretowana, że słowa zatraciły swą moc i prawdziwe znaczenie. Morrnah otrzymała duchowe prowadzenie. Tak powstała SAMO-I-DENTYCZNOŚĆ POPRZEZ HO’OPONOPONO, proces oczyszczania, uwalniania, w którym bierze udział człowiek w bezpośrednim połączeniu z Boskością, odnajdując swoją boską cząstkę, swoje JA. SAMO-I-DENTYCZNOŚĆ, to powrót do źródła, powrót do domu. Nie rozwój duchowy a raczej, jak mówiła sama Morrnah, proces „zwijania się” do czystej postaci, nie skażonej jeszcze tonami destrucyjnych przekonań i ograniczeń. Ofiarowała światu skarb Miłości i Wybaczania w działaniu. Był to dar dedykowany nie tylko człowiekowi Zachodu, ale dar dla całej planety.
W latach siedemdziesiątych Morrnah założyła w Europie fundację Pacifica Seminars, która dba, aby ta wersja ho’oponopononie nie została zniekształcona. Wśród trenerów metody wybranych przez Morrnah jest nasza rodaczka Anna Kligert, która mieszka na Wyspie Bornholm. Dzięki jej wieloletnim podróżom do Polski prawie dwa tysiące osób mogło nauczyć się tej wyjątkowej metody. W tym roku Anna poczuła, że czas odpoczać i przekazać nauczanie, zostałam wyznaczona przez Pacifica Seminars na nowego trenera, co traktuję jako ogromny zaszczyt ” – pisze na swojej stronie internetowej www.manawa.com.pl Joanna Mądrzak, pasjonatka i znawczyni praktyki polinezyjskiej sztuki uzdrawiania. I dalej:
„Istotą hawajskiej filozofii było lokahi, czyli jedność oraz pono – harmonia ze wszystkimi, wszystkim, co istnieje, z całym kosmosem. Wszystkie istoty oraz materia nieożywiona zrodziła się według ich wierzeń ze związku ojca w niebie Wakea oraz ziemskiej matki Papa. Wszystko więc, od człowieka po najmniejszy kamień, ma swoją duszę, świadomość i zdolność komunikacji.
Tradycyjne ho’ponopono, zawsze prowadzone przez Kahunę, było ważnym elementem życia społeczności hawajskiej – ohany. Żaden problem nie był tam rozpatrywany w oderwaniu od reszty rodziny i wszystkich osób z nim związanych. Jednak Morrnah otrzymała ho’oponopono wprost ze Źródła, nikt nie uczył jej tego procesu.”
Współczesna czystość filozofii Kahunów niech stanowi problem ortodoksów. Ważne jest, że jeśli choć fragment tej wyjątkowej idei przeniknie w głąb ludzkiej duszy – pozwoli nam inaczej myśleć i lepiej działać. Postrzegać ten świat tak, jak powinniśmy postrzegać. Czuć się jego integralną częścią i nie uzurpować sobie nad nim panowania.
Nie musimy w Europie medytować w pozycji lotosu lub za-zen. Nie mamy do tego przystosowanych kości, jak ćwiczący tę pozycję, niemal zanim jeszcze zaczną chodzić, Hindusi. Medytujmy więc siedząc. Skoro nie potrafimy wejść w relację z naszymi przodkami, nauczmy się choć wybaczać. Po europejsku. Bowiem „instytucja” wybaczania była Kahunom całkowicie obca. Co to znaczy – „wybaczyć”? Zapomnieć urazy? Wykazać się wspaniałomyślnością? To nasze, europejskie rozumienie problemu. W filozofii Kahunów, chodziło o zmianę perspektyw spojrzenia na problem, o zrozumienie poczynań kogoś, kto postąpił źle wobec drugiej osoby. Dlaczego tak zrobił? Co skłoniło go do tego?
Ten tok rozumowania został wykorzystany w podstawach neurolingwistycznego programowania (NLP), gdzie poznaje się proces myśli i czynności innych ludzi, aby móc podążyć podobną im ścieżką sukcesu. Czerpmy więc ze starożytnych skarbnic wiedzy, ale nie nazywajmy tego sztuką Kahunów, Indian, Tybetu… To ledwie cień tamtych mocy, której dziś pewnie byśmy nie udźwignęli. Mamy inną rzeczywistość, inne narzędzia, inne rozumienie rzeczy opisywane przez zupełnie odmienny paradygmat naukowy. Mimo to coraz więcej niewytłumaczalnych cudów zostaje dziś wyjaśnionych właśnie na bazie tego paradygmatu.
I kolejny cytat Joanny Mądrzak z jej strony:
„Morrnah Simeona uważała, że współczesnemu człowiekowi Zachodu bardzo trudno jest odłożyć na bok analityczne myślenie i zbliżyć się do swojego Wyższego Ja. Ludzie Zachodu sięgają bowiem wyżyn intelektualnych i to na wiele ekstremalnych sposobów. Płacą za to poczuciem rozbicia i oddzielenia. Wpadając w pułapkę analizy, nie dopuszczają Boskości do swego życia. Zamiast tego prowadzą nieustanną walkę ze wszystkimi problemami i przeciwnościami. Nie pozwalają, aby boska energia płynęła poprzez nich i działała dla ich najwyższego dobra. Nie chcą powierzyć jej swoich problemów, wolą walczyć sami. Nie potrafią zrozumieć, że świat zewnętrzny nie jest niezależną od nich kreacją, a jedynie odzwierciedleniem ich własnego wnętrza. Powtarzała zawsze, że każdy stres, choroba, problem w relacjach może być uleczony dzięki pracy z samym sobą”.
Moc jest tu i teraz i Moc jest w Was.
Medycyna Kahunów opierała się na trzech podstawowych filarach: zielarstwie, masażu i systemie uzdrawiania szeroko pojętych relacji, które decydowały o jakości życia – ho’oponopono, dziś, po przeniesieniu przez Morrnah Simeonę w nasze realia, tak popularnym.
Zresztą i u Kahunów metody uzdrawiania, choć czerpane z mądrości przodków, nie były jednakowe. Różniły się w poszczególnych wioskach, na poszczególnych wyspach. Podobnie, jak style walki kung-fu różnią się między sobą w zależności od szkoły lub mistrza.
Kahuni należeli do wyższej kasty społeczności starohawajskiej. Swojej sztuki uczyli się wiele lat, swoją edukację rozpoczynając od dziecka. Wiedza przekazywana była ustnie, jej przyswojenie równało się pamięciowemu opanowaniu wszystkich reguł specjalizacji, którą mieli zamiar kontynuować po przodkach: zielarstwa, masażu lub ho’oponopono.
Słowo stanowiło wartość stwórczą, podobnie zresztą, jak i w naszym kręgu kulturowym, gdzie „Bogiem było słowo” i tworzyło cały Wszechświat wraz z człowiekiem. Słowo oddawało rzeczywistość teraźniejszą. Cały zapis stworzenia opisany został w Kumulipo – Hawajskiej Mapie Stworzenia, świętej księdze Kahunów, najstarszej pieśni opisującej powstanie tego wszystkiego, co nas otacza. W całym przekazie ustnym, a potem piśmiennictwie hawajskim nie występowały czasy: przeszły i przyszły. Wszystko działo się tu i teraz. Nie liczono lat, obchodzono jedynie pierwsze urodziny, świat był tyle wart ile zawierała go w sobie dana chwila. Hawajczycy, z dziada-pradziada rybacy, wypływający na wiele tygodni i miesięcy w ocean – inaczej liczyli upływający czas. Potrafili to, co jest domeną wielu wschodnich kultur, żyć chwilą obecną, co tak trudno przychodzi światu zachodniemu, który najpierw rozpamiętuje poniesione rany, potem planuje kolejne wyprawy, nie wiedząc, że ludzkie plany są tym, z czego Bóg ma zawsze najlepszą zabawę.
Czas tworzył pewną jedność w systemie filozoficznym Hawajczyków i ciało i dusza były także tą jednością. Wreszcie człowiek i Natura tworzyły również jedność, która jeśli była harmoniczna pozwalała cieszyć się satysfakcją z życia, zdrowiem, sukcesami i wielką maną – wyjaśnia Joanna Mądrzak. – Jesteśmy stale w nieustającej podróży. Podróż w ciele – to tylko fragment naszego życia, który jest jednym ze składników Ciągłości tworzonej przez pokolenia przodków i następców. Jesteśmy sumą naszych przodków – mówią Hawajczycy. Oni dają nam dar życia, bowiem mana – energia życia jest nam od nich przekazywana. Jeśli mamy dobre relacje z aumakua (au –podróżujący daleko, makua – przodkowie)– duchami opiekuńczymi przodków – nasze życie jest także w porządku. Jest dobre. Nie stwarza rozdźwięków, dysharmonii. Z drugiej strony po przodkach dziedziczymy też traumy, obsesje i ograniczenia, więc zaawansowane ho’oponopono ma za zadanie przetransformować je uwalniając nas samych, jak i naszych protoplastów.
Mana napływa do nas wraz z oddechem. Rzemieślnicy hawajscy przed realizacją zamówienia oddychali głęboko, wojownicy przed starciem również. Pogłębione oddychanie przed każdą czynnością było czymś niezbędnym, naturalnym. Kiedy na Hawaje przybyli misjonarze z Europy, tubylcy bardzo chcieli spotkać się z wyznawcami potężnego boga, który przywracał życie, aby posiąść podobne umiejętności. Zdumieni byli ogromnie, że misjonarze nie oddychali specjalnie przed modlitwą. Nazwali ich haolis – „ci bez oddechu”.
Oddech towarzyszył również masażom stosowanym przez Hawajczyków. Należało dotlenić się przed jego wykonaniem, rozprowadzić manę po całym ciele, aby móc ją przekazać potrzebującemu. Masaż w dawnych czasach przeznaczony był jedynie dla władców, wodzów i żołnierzy udających się w bój. Niektóre jego formy trwały nawet kilka dni. Dziś masaż lomi-lomi nui, jeden z kanonów hawajskiego uzdrawiania dostępny jest każdemu, trwa koło dwóch godzin, podczas których w myśl Jedności masażysta utożsamia się z pacjentem, są jednym z Kosmosem, z Naturą, z matką Ziemią. Masaż ten działa również na poziomie emocji, pozwala zaakceptować siebie. Tłumi lęki i niepokoje. Przywraca chęć do działania i daję odwagę podejmowania decyzji dotyczących nawet radykalnych zmian w życiu. Następuje także swoista wymiana energii między masażystą i masowanym. Masażysta używa głównie przedramienia i dłoni. Pracuje głównie na mięśniach i stawach. Jest tancerzem i wykonuje wokół klienta hawajski taniec „fregaty”, wymagający dużej sprawności całego ciała, szczególnie bioder. Płynnie porusza się w tańcu na ugiętych nogach uciskając ciało klienta. Interesujące, że po takim tańcu masażysta nie jest zmęczony, chociaż pełny zabieg trwa około dwóch godzin. Stosowane dźwignie na barkach i biodrach przypominają czasami chwyty zapaśnicze, jednak są wykonywane z wyjątkową delikatnością i nigdy nie przekraczają granicy bólu. Każda część ciała musi zostać rozmasowana, aby osiągnąć pożądany stan rozluźnienia. Co ciekawe pozytywnemu działaniu masażu poddany zostaje także ten, który go wykonuje.
Podczas masażu lomi lomi tworzy się pomiędzy masażystą i masowanym niezwykły stan współbrzmienia. To stwarzanie centrum Wszechświata istniejącego tu i teraz. To główna idea Kahunów, którzy rozumieli potrzebę identyfikowania się z daną chwilą, która była w ich filozoffi najważniejsza, podstawowa. W tym jednym momencie, tu i teraz to my jesteśmy piko piko – pępkiem świata – twierdzą Danuta i Jerzy Adamczykowie, dyplomowani masażyści i nauczyciele lomi lomi nui, której to sztuki nauczyli się od Susan Pa’iniu Floyd, pobierając lekcje w Polsce i na Hawajach. Susan uczyła się u jednego z ostatnich hawajskich Kahunów, Abrahama Kawai’i. To dzięki niemu świątynny masaż lomi lomi nui nie został zapomniany.
Stań na środku pokoju i obróć się wokół własnej osi – ty jesteś centrum, a świat tańczy wokół ciebie. To ty jesteś najważniejszy w swoim życiu i jeśli uświadomisz sobie, że od ciebie, od twoich myśli, twoich działań zaczyna się wszystko – potrafisz w każdej dziedzinie zrobić tyle, ile nie przypuszczałbyś nawet, że potrafisz. To my kreujemy rzeczywistość naszymi myślami, naszym zachowaniem, naszymi pragnieniami. Ale musimy być otwarci, pełni miłości i wyznawać naczelną zasadę Huny: nikogo nie krzywdź. Każdy, tak jak ty, jest centrum swojego wszechświata. Jest więc najważniejszy w swoim świecie. Uszanuj to.
Kahuni uważali, że najwięcej many tkwi w kościach, tworzących podstawę, na której opiera się człowiek. Stąd praca przy masażu skoncentrowana jest szczególnie na nich. Ale także na mięśniach, w których od przyjścia na świat odkładają się nasze psychiczne ułomności, w postaci stresów, kompleksów, niezrealizowanych pragnień, niemożności zadowolenia rodziców, nauczycieli, pracodawców.
Żyje w nas pamięć komórkowa. Zakodowane są w niej wszelkie przebyte stresy. Masaż lomi lomi nui „wymazuje” te kody. Celem masażysty jest doprowadzenie organizmu do pełnego rozluźnienia, jakie cechuje niemowlę tak, aby mógł zacząć niejako wszystko od nowa zapisując dalsze lata życia na całkiem nowej, czystej karcie – wyjaśniają psychiczną zasadę masażu Adamczykowie. – Lomi lomi nui pomaga ludziom odkrywać siebie na nowo, na dużo wyższym poziomie duchowym i fizycznym, niż miało to miejsce do tej pory.
Kiedy nie pomagały zioła i masaż oznaczało to, że należy poszukać przyczyny problemu w relacjach, i to nie tylko z osobami żyjącymi. Odwoływano się do duchów opiekuńczych przodków i u nich szukano wsparcia i podpowiedzi, dlaczego coś się nie udaje, coś dzieje się złego, a energia, która powinna być w człowieku zrównoważona jest rozchwiana. Zrównoważenie tej energii wynikało z właściwego przepływu many, która tworzyła się z umiejętności właściwego współistnienia w społeczności, z otaczającym światem, naturą. Dzięki temu człowiek posiadający wiele many miał zapewniony autorytet, władzę oraz bogactwo, mądrość, zdolności manualne itp.
Jak wygląda dziś hooponopono w adaptacji Europejczyka? Ile zostało z dawnej rozmowy z przodkami?
To, co za nami od początku życia się ciągnie, to nasze relacje z rodzicami. To oni zaszczepiają w nas zwątpienie, niewiarę w sukcesy naszych poczynań, albo optymizm i przekonanie, że ze wszystkim sobie poradzimy. Zapominamy o tym wszystkim, kiedy sami stajemy się dorośli i tylko dziwimy się wciąż dlaczego nic nam się w życiu nie udaje. To program. Jak w komputerze, załadowano go w nas i pracujemy na nim do dziś, nawet o tym nie wiedząc. Dopiero, gdy ktoś nam tu uzmysłowi, ze zdumieniem stwierdzamy, że tak właśnie jest. I teraz dopiero następuje praca nad naszym ciałem (masaż), w którym te wszystkie negatywne rodzicielskie uwarunkowanie odłożyły się w sposób zdumiewający. A także praca z naszą świadomością, którą trudno przekonać, że jest zdeformowana. Dopiero cały proces rozmowy z nią, zadawania pytań, na które odpowiada, ze zdumieniem stwierdzając, jak się dotychczas myliła – powoduje zmianę postrzegania świata i dotychczasowych wartości. Jednocześnie uświadamiamy sobie, że choć za wszelką cenę „chcemy inaczej”, to tylko powielamy, to czego nauczyliśmy się od rodziców. Co z kolei pozwala nam zrozumieć, że i oni robili tylko to, czego sami zostali nauczeni, i zapewne robili to najlepiej jak potrafili. Stąd już tylko krok od zrozumienia i uwolnienia odpowiedzialności, jaką na nich przerzucamy. Alchemia „wybaczania” dzieje się wtedy sama, a my odzyskujemy odpowiedzialność za swoje życie i możemy całą uwolnioną energię emocjonalną ukierunkować tak, aby nas wspierała, a nie osłabiała.
W dzisiejszy proces pracy z przodkami, do których odwołujemy się coraz głębiej wchodząc kolejnymi pytaniami w nasze ja, włączamy zdobycze współczesnej psychologii: relacje herlingerowskie, jungowską nieświadomość, podstawy NLP. Celem jest doprowadzić do zrozumienia, dlaczego postępujemy tak, nie inaczej i dlaczego efekty naszego postępowania stają się naszą udręką. W pracy z fachowcem od hooponopono cofamy się w czasie, obserwujemy, jak doszło do dzisiejszego utrapienia, w którym tkwimy: rozwodu, braku pieniędzy, życiowego niefartu, nieudacznictwa, braku sukcesów.
Czego oczekujesz? Jaki masz cel? Konkretny cel? Co chcesz osiągnąć? – padają pytania na początku pracy z ho’ponopono. Nie: żebym była szczęśliwa, bo nad definicją szczęścia głowili się najwięksi filozofowie, nie dochodzą do jednoznaczności. Ale konkret: poprawić stosunki w rodzinie, mieć lepszą pracę, wyleźć wreszcie z długów. Taki bowiem konkretny przekaz zrozumie nasze ciało i podświadomość, w których zapisane są dyski z programami, które nieświadomie, autodestrucyjnie odtwarzamy.
Ja, niżej podpisany, chciałem wreszcie zdobyć wymarzony aparat fotograficzny i pierwsza faza pracy, aby uzmysłowić Czytelnikowi, jak to przebiega, wyglądała następująco:
– Co by ci to dało, jakbyś go miał? Kim byś się stał? Jak zmieniłoby się twoje życie? – pyta Joanna i tłumaczy: – Badamy ekologię relacji: jak by to wpłynęło na nie? Czasami bowiem, nie możemy czegoś osiągnąć, gdyż podświadomie boimy się, że może to oznaczać koniec relacji, tak z osobą z naszego otoczenia, jak i z kimś, kogo ciało już nie żyje. Np. nasza zmarła prababcia staje nam nagle na drodze, chroni nas przed sukcesem zawodowym, który być może dla niej samej, w innej epoce historycznej, źle się skończył. I co ważne, czyni to z miłości. Jeśli ruszymy w drogę po nasze spełnienie, musimy ją podeptać. Wówczas wkracza zaawansowane ho’oponopono, co najczęściej kończy się uzyskaniem jej błogosławieństwa.
– Robiłbym lepsze zdjęcia, organizował wystawy, wygrywał konkursy.
– Spróbuj poczuć się teraz w swoim ciele, które ma już ten aparat. W którym kierunku się udasz i ile kroków przejdziesz, aby dotrzeć do miejsca i czasu, kiedy robisz nim zdjęcia?
Maszeruję trzy kroki przed siebie.
– Widzisz się teraz? Gdzie jesteś? Ile masz lat?
Odpowiadam na to pytanie zdumiony.
– Jestem nad moim ukochanym morzem, z wymarzonym aparatem.
Joanna stwierdza, że zmienił mi się zauważalnie głos. Więc pyta:
– A ile masz lat?
Cholera. Nie wiedzieć czemu, widzę siebie młodszego więc mówię:
– Ze trzydzieści pięć
– Spróbujmy odnaleźć teraz tego młodszego Jędrzeja.
No, więc go znalazłem, pod klatką, przed domem, w którym wtedy mieszkałem. Uściskaliśmy się. Trochę tryumfująco pokazałem mu ten aparat. Zobaczyłem smutek w jego oczach. Zrobiło mi się go normalnie żal.
Zapytał: – Chcesz mi go dać?
Przez chwilę biłem się z myślami, i nie potrafiłem sobie wewnętrznie, spontanicznie odpowiedzieć, czy jestem w stanie mu go dać.
I tu natrafiliśmy z Joanną na opór materii. Zaczął się jakiś supełek w moim wnętrzu, skąd może być dalej wiele rozwidleń, np. poszukanie odpowiedzi, dlaczego tak zareagowałem. Joanna Twierdzi, że konieczne byłoby tu ho’oponopono z samym sobą, żeby móc pozwolić sobie na więcej i zwalczyć ograniczenia, które sam sobie stawiam. No bo skoro nie chcę dać sam sobie wymarzonej rzeczy, to kto ma to za mnie zrobić?
Tak mniej więcej przebiega sesja ho’oponopono, raczej jej pierwsze chwile, bowiem czasami potrafi trwać bardzo długo, przeciągając się w cały cykl spotkań, aż do pokonania problemu i osiągnięcia celu
– Celem ho’oponopono jest naprawienie błędu, przywrócenie równowagi pomiędzy byciem pono a przepływem many. Często następuje uwolnienie od obsesji, kiedy okazuje się, że pragnieniem naszej duszy jest coś zupełnie innego, niż nam się wydawało.
Ho´oponopono pozwala na oczyszczenie umysłu z tego, co powoduje stres, problemy w relacjach, prowadzi do chorób i zaburzeń. „Resetując” nasz biokomputer, transformując traumy, zaburzenia energetyczne, otwieramy się na nowe możliwości i rozwiązania. Mana przepływa swobodnie i często rzeczy zaczynają się dziać same – twierdzi Joanna Mądrzak.
Ważne jest, abyśmy mieli świadomość, że nie ma tu nacisków ze strony prowadzącego. To nie on kieruje naszymi myślami. To my sami wybieramy sobie drogę, którą chcemy dla swoich poczynań otworzyć. To my, odpowiadając na pytania tworzymy w tym seansie nową rzeczywistość, którą oglądamy z niesłychanym zdziwieniem, że jej nie wybraliśmy jej już dawno przedtem, uwarunkowani tysiącami uzależnień od rodziców, przełożonych, Kobiet, mężczyzn, dzieci, od wszystkich, którzy chcieli nas zdominować i którzy odcisnęli na nas niekoniecznie pozytywne piętno.
Pod koniec patrzymy na problem, z którym przyszliśmy na sesję, jak na zupełnie nowe zagadnienie, które jest „do ogarnięcia” i do wyprostowania przez nas. Uwalniamy się od obsesji, a często identyfikacji z przodkami, których programy powielaliśmy i przy okazji najczęściej otrzymujemy ich wspierające błogosławieństwo. Od tej chwili wszystko zależy od nas. To przeświadczenie trzeba jednak ugruntować, wzmocnić, upewnić, żeby w chwili zwątpienia i niewiary nie wrócić na starą ścieżkę.
Znajomy inżynier, jeździł wiele po Afryce. W jednym z afrykańskich krajów, na jego peryferiach, kończył nadzór nad budową mostu na tamtejszej rzece. Termin otwarcia gonił, a tu jak na złość bez przerwy lał deszcz. Tubylcy-pracownicy sugerowali przywołanie ich szamana, który pomoże uporać się z tym problemem. Inżynier, umysł ścisły, w żaden sposób nie chciał tego zaakceptować, oczekując lada dzień zmiany pogody. Kiedy ta nie nadchodziła i stanął przed dylematem, że mostu nie odda na czas, co skończy się niemiłymi konsekwencjami: finansowe kary umowne, brak zaufania przy kolejnej inwestycji – wyraził zgodę. Jednakże w ramach swoistego désintéressement na czas pobytu szamana na terenie budowy inżynier wyjechał do pobliskiego miasteczka. Zaproszony w tym czasie szaman odprawił stosowne rytuały i po dwóch godzinach do miasteczka przyjechał nadzorca robót, ponaglając inżyniera, żeby natychmiast przejeżdżał, bo szaman zatrzymał deszcz. Zaintrygowany inżynier wsiadł w samochód i ruszył na pełnym gazie. Kiedy wysiadł z samochodu, rozejrzał się po budowie, gdzie ludzie już żwawo brali się do roboty, potem spojrzał na niebo, pokręcił głową i powiedział: – Przecież to niemożliwe!
I w tym momencie spadła mu na twarz pierwsza kropla kolejnej ulewy…
Joanna Mądrzak kończy to nasze niezwykle interesujące spotkanie anegdotą, którą poddaję, jako temat do rozmyślań, dla Czytelników „Czwartego Wymiaru”, pojmujących głębiej to wszystko, co nas otacza.
——
Joanna Mądrzak uczy Ho’oponopono według Morrnah Simeony, prowadzi indywidualne ho’oponopono i coachingu (również online), sesje hawajskiej pracy z ciałem.
Kontakt: tel.: 695 09 05 71, e-mail: manawa@manawa.com.pl, www.manawa.com.pl
Danuta i Jerzy Adamczykowie w swoim gabinecie przyjmują klientów pragnących doznać przeobrażeń podczas masażu lomi lomi nui, prowadzą także kursy i warsztaty, na których uczą tego masażu i przybliżają hawajską filozofię życia Huny.
Kontakt:
Danuta – tel.: 502 782 976, e-mail: manawa@manawa.pl
Jerzy – tel.: 502 256 669, e-mail: jota@wa.home.pl
www.manawa.pl
——-
Noho ka mana i keia manawa
Moc jest tu i teraz
Jędrzej Fijałkowski