Instrukcja dla zwalczania pesymizmu
PUNKT 4. „Przez mądrość mego „wyższego Ja” i potęgę Nadświadomości zdaję sobie całkowicie z tego sprawę, że jestem odpowiedzialny za swoje myśli. Wiem, że myśli moje są ziarnem, z którego wyrastają okoliczności mego życia. Rozkazuję, by moje „wyższe Ja” użyło potęgi Nadświadomości w celu niedopuszczenia do mnie myśli negatywnych. Od tego momentu opuści mnie wszelki pesymizm. Niech potęga mojej Nadświadomości chroni mnie przed negatywnym wpływem szkodliwych myśli.”
Jeśli ktoś z twego otoczenia jest zmartwiony, powiedz mu, że ma on dużo więcej powodów, by być szczęśliwym, niż nieszczęśliwym. Poza tym, by wywołać uśmiech na twarzy bliźniego niekoniecznie trzeba używać słów. Własny twój spokój, zadowolenie, aprobata życia będzie w naturalny sposób promieniować na otoczenie. A przede wszystkim żądaj w umyśle przez mądrość swojej Nadświadomości i swego „wyższego Ja”, by wszyscy dokoła porzucili smutki, i napełnili się uczuciem szczęścia i radości, które jest ich przyrodzonym prawem. Powtarzaj w myśli: „Chcę, by radość i szczęście, które odczuwam, owiały także serca ludzi wśród których się znajduję.”
„Jeff i Sally byli bardzo przybici i nieszczęśliwi, gdy zjawili się u mnie po raz pierwszy. Przed czteroma miesiącami odkryli przypadkowo, że ich 15-letnia córka Doborah jest narkomanką. Byli z nią u dwóch lekarzy, ale wszelka nadzieja wyleczenia rozbijała się o to, że sama dziewczynka nie pragnęła zmiany sytuacji. Fakt, że rodzice odkryli jej tajemnicę, wyzwolił w niej cynizm i bezczelność. Otwarcie żądała pieniędzy na heroinę, w przeciwnym wypadku groziła, że zacznie kraść lub pójdzie na ulice.
„Przedtem była takim kochanym, spokojnym dzieckiem” – mówili z rozpaczą. Jakże dobrze znałam ten smutek i niepokój na twarzy. Znałam je z licznych kontaktów z rodzicami, którzy szukali ratunku dla swych wykolejonych dzieci w metodzie psychotronicznego leczenia. I nigdy ich ona nie zawiodla. Wręczyłam im instrukcję i prosiłam o wiadomość. Po trzech miesiącach odwie-dzili mnie oboje. Przyszli powiedzieć o swoim szczęściu, że Doborah jest całkowicie wyleczona, wróciła do szkoły, wszystkie wieczory spędza w domu, jest jak dawniej spokojna, kochająca”.
Psychotroniczne leczenie może przybrać formę grupowego działania. Poleczona potęga Nadświadomości szeregu osób tworzy ogromną sile. Optymalnie grupa taka liczyć powinna od 10 do 15 osób. Ważne jest jednak nie ilość a jakość członków. Grupa zbiera się przeważnie raz w tygodniu, najczęściej kolejno w mieszkaniach poszczególnych członków. Zebrania trwają od 1,5 do 2 godzin. Za każdym razem wybiera się kierownika, który prowadzi seans. Dobrze jest dać taką szansę każdemu po kolei. Nie należy dopuścić do tego, by zebrania grupy miały czysto towarzyski charakter. Sprawą honoru jest absolutna dyskrecja. Starajmy się pomóc lecz nigdy nic osądzać i nie obgadywać.
Pożytecznie jest utworzyć tzw. „gorącą linię”, polegającą na jednoczesnym ćwiczeniu całej grupy w intencji ofiary jakiegoś wypadku. Jeżeli ktoś z grupy potrzebuje nagłej pomocy dla siebie czy kogoś bliskiego, członkowie zespołu powiadamiają się wzajemnie i niezwłocznie wkraczają do akcji niesienia natychmiastowej psychotronicznej pomocy. „Gorąca linia” działa bardzo skutecznie i bardzo szybko, gdyż posiada zwielokrotnioną sile.
Cynthia W. była przez rok członkiem grupy psychotronicznego leczenia. We własnym domu uległa w tym czasie tragicznemu wypadkowi. Odpryski szkla z rozbitej szyby poraniły jej oczy w stopniu tak poważnym, że lekarze nie widzieli możliwości uratowania wzroku. Momentalnie zorganizowano „gorącą linię”. Gdy po dwóch dniach zdjęto bandaże z oczu Cynthii, lekarze osłupieli ze zdziwienia: gałki oczne nie wykazywały żadnych śladów ran, a chora doskonale wszystko widziała. Wzrok Cynthii był w 100% uratowany”.
„Potęgę Nadświadomości można wykorzystać także do „uleczenia” sytuacji życiowych, do usunięcia napiętej, wrogiej atmosfery w rodzinie czy w miejscu pracy, do nawiązywania serdecznych stosunków między skłóconymi przyjaciółmi, a nawet do rozwiązywania kłopotów finansowych.
Mike i Eilen D. tworzyli od roku skłóconą, nieszczęśliwą parę małżeńską. Byli u psychologa, psychiatry, u różnych specjalistów od spraw małżeńskich, wydali na to 1.000 dolarów i bez skutku.
„Nasze małżeństwo umiera na naszych oczach, a my nic nie możemy na to poradzić”. Z niejaką nadzieją w sercu i instrukcją w ręku opuścili mój pokój. Po trzech miesiącach otrzymałam telefon od Mika, a jego szczęście było wyczuwalne nawet przez telefon: „Eilen i ja nigdy nie byliśmy szczęśliwsi. Obecnie spodziewamy się dziecka. Czy to nic wspaniałe? Jeżeli będzie dziewczynka (osobiście marzę o chłopcu) nazwiemy ją pani imieniem – Evelyn. Nasze dziecko zaczniemy bardzo wcześnie zaznajamiać z techniką psychotronicznego działania. Urodził się wspaniały syn”.
INSTRUKCJA PRZY WPROWADZANIU HARMONII W SKŁÓCONE MAŁŻEŃSTWO
PUNKT 4: Powtarzaj w umyśle następujące słowa: „Przez mądrość mego „wyższego Ja” i potęgę mojej Nadświadomości pragnę, abyśmy oboje z mężem (z żoną) uwolnili się od wszelkich pretensji, żalów, negatywnych względem siebie uczuć oraz zaniechali czynów przynoszących szkodę nam i naszemu małżeństwu. Pragnę, aby miłość nasza stawała się intensywniejsza i szczersza z każdym dniem, byśmy obydwoje poznali ją głębiej i lepiej niż kiedykolwiek przedtem”
„Diana i Paula miały po 30 lat i od 15 lat były przyjaciółkami. Ich przyjaźń skończyła się przed 5-cioma miesiącami kłótnią. Diana, która zgłosiła się do mnie o pomoc w przywróceniu dawnych serdecznych kontaktów z przyjaciółką, nie pamiętała nawet o co im poszło. Nagadała Pauli masę głupstw, których nie powinna powiedzieć, a przyjaciółka nie pozostała jej dłużna. – „To śmieszne, nasi synkowie bawią się ze sobą, a my matki, od tylu lat przyjaciółki, nie odzywamy się do siebie. Ilekroć próbuję zagadnąć do Pauli ostentacyjnie nie odpowiada”.
Podałam technikę działania psychotronicznego i czekałam na wiadomość. Po niecałym tygodniu miałam tefefon: „Przedwczoraj Paula sama mnie zagadnęła i zarposiła na lunch. Szybko doszłyśmy do wniosku, że jaki by nie był powód naszej kłótni, głupio jest zrywać tak długoletnią przyjaźń. Paula powiedziała też, że od kilku dni czuła, że musi tę sprawę jakoś załatwić”.
„Marta B. była od dwóch lat wdową. Mąż zginął w wypadku samochodowym. Została sama z czteroletnim synkiem bez żadnych oszczędności finansowych. Tuż przed wypadkiem wzięli na spłaty niewielki domek i chociaż Marta nieźle zarabiała jako sekretarka, kłopoty finansowe mnożyły się i otrzymanie domku stanęło pod znakiem zapytania. W tej trudnej sytuacji prosiła mnie o pomoc za pośrednictwem psychotronicznej techniki. Po dwóch miesiącach zjawiła się u mnie Marta. – „Ma pani przed sobą prywatną sekretarkę wicedyrektora naszej firmy. Mam miesięcznie o 400 dolarów więcej i trzykrotnie ciekawszą pracę niż przedtem. Związek Kredytowy Towarzystwa przejął hipotekę domu i opłaty są teraz dużo mniejsze niż pobierane przez bank. Ze spłatą domu nie będzie teraz problemu”.
POSŁOWIE
„Cud psychotronicznego leczenia” – już sam tytuł książki, której dokładne omówienie wraz z licznymi i długimi cytatami zostało nam przekazane w niniejszym opracowaniu, może niektórych odstraszyć od zagłębiania się w jego treść, tym bardziej, iż autorka często, zbyt może nawet często powtarza w oryginale to określenie lub też mówi o „cudownej technice leczenia psychotronicznego”. Nie obawiajcie się jednak Drodzy Czytelnicy stonowanego tu określenia „cud”, chociaż rzeczywiście to, co autorka osiąga swą metodą, a nie wierzyć jej nie mamy podstaw, zakrawa na oczywisty cud w jego potocznym znaczeniu.
Czymże jednak jest cud? Powołajmy się na najwyższy chyba autorytet w tej dziedzinie, na św. Augustyna. Mówi on: „Cud nie dzieje się w sprzeczności z naturą lecz w sprzeczności z tym, co nam o naturze wiadomo”. Takie określenie cudu pasuje już doskonale do metody leczniczej Evelyn Monahan i nie powinno budzić niczyich zastrzeżeń. To, co można osiągnąć stosując jej metodę, jest sprzeczne z tym, co nam aktualnie o naturze wiadomo. Ale czy rzeczywiście absolutnie sprzeczne? Przecież obecnie rozwija się wiele metod leczenia poprzez oddziaływanie psychiczne. Można by rozpocząć ich wyliczanie od tak prostej metody, jak stosowanie nawet przez medycynę formalną placebo. W zakres ten wchodzi również hipnoza, ale także i autosugestia. Wśród licznych metod oddziaływania na psychofizyczny stan organizmu różnego typu treningów autogennych można wliczyć zapożyczone ze Wschodu hatha-jogę i zen’a, z zachodnich systemów sofrologię i metodę relaksu dynamicznego A. Caycedo.
Są to jednak raczej systemy nastawione na ogólnopsychofizyczne zharmonizowanie organizmu, poprawiające stan zdrowia, nie dające tak spektakularnych efektów wyleczenia z ciężkich (często z punktu widzenia medycyny formalnej nieuleczalnych) chorób, jak metoda Evelyn M. Monahan. Ta zaś, jak się wydaje, zaczerpnęła z wyżej omawianych metod zarówno wstępną i końcową relaksację, jak też i ćwiczenia oddechowe, które jednak do maksimum uprościła. Zaczerpnęła też z zachodniej psychologii pojęcie nadświadomości, które wzbogaciła o reminescencje z filozofii wschodniej pojęcia „ego” oraz „Wyższego Ja”. To jej „Wyższe Ja” nie jest przez nią dokładniej sprecyzowane, ale domyślamy się o co autorce chodzi. Oryginalnością metody Evelyn Monahan, poza wielkim uproszczeniem omawianych wyżej metod i odrzuceniem wszystkich zbędnych akcesoriów, jest przede wszystkim bezpośrednie zwrócenie się do „Wyższego Ja”, czy też poprzez owo „Wyższe Ja” do organizmu z konkretnym sprecyzowanym żądaniem powrotu do zdrowia. Organizm nasz według autorki, jest tak plastyczny i tak podległy naszej psychice, że potrafi w najwyższym stopniu uaktywnić się, zwalczając infekcję i regenerując własne tkanki.
Wiemy doskonale, iż wiara i to nie tylko w pojęciu religijnym czyni cuda. Tu jednak wydaje się, iż nawet bezwzględna wiara w wyleczenie, przynajmniej w początkowej fazie nie jest konieczna. Według autorki wyleczenie uzyskiwali nawet ci, którzy przystępowali do ćwiczeń z powątpiewaniem, natomiast rygorystycznie stosowali jej instrukcję.
Ale nie tylko wyleczenie własnego organizmu z choroby lub nałogu przedstawia nam autorka. Opisuje ona wypadki leczenia innych osób, przy czym szczególnie dobre efekty daje grupowe oddziaływanie osób tworzących tzw. „gorącą linię”. Evelyn Monahan posuwa się jeszcze dalej twierdząc, iż można tą samą metoda wpływać na poprawę warunków materialnych, a nawet na pozytywne dla siebie kierowanie biegiem wypadków. Jest to już dużo trudniejsze do wyjaśnienia. Może głębokim przekonaniem o słuszności zabiegów oddziaływujemy podświadomie na innych.
I jeszcze jedną odmianę swej metody prezentuje autorka, leczenie kolorami. I tu opiera się ona na faktach wszystkim dobrze znanych, iż jedne barwy oddziaływują na nas podniecająco, inne – uspokajająco. Ale E. Monahan dochodzi do wniosku, że nawet nie trzeba tych kolorów widzieć, wystarczy je sobie wyobrażać, aby otrzymać efekty lecznicze. I co najciekawsze, zgodnie z jej relacją, otrzymuje je.
Podane przez nią przykłady są bardzo sugestywne, przemawiają do czytelnika, w nikim chyba nie wzbudzają podejrzeń fikcji, a jednak publikacja ta byłaby bardziej poważna, gdyby przedstawione uleczenia zostały udokumentowane odpisami kart chorobowych i diagnozami, stwierdzającymi wyleczenie. Interesujące jest twierdzenie autorki, że nie było wypadku, aby jej metoda zawiodła, jeśli była właściwie stosowana. I tu podchodzimy do najbardziej newralgicznego punktu metody Monahan. Nie przedstawiła ona czytelnikowi granic, do których może działać system psychotronicznego leczenia: Obawiam się, że zarówno jak nie odrośnie ucięta ręka, tak nie wyzdrowieje organizm całkowicie zniszczony przez chorobę. Gdzieś istnieje granica cudu psychotronicznego leczenia, inaczej moglibyśmy śmierć odkładać do nieskończoności. Jednak to są zastrzeżenia lecz nie negacja metody. Przeciwnie należy ją wypróbować. Jestem przekonany, iż w wielu wypadkach przyniesie ona pożądane skutki, wszak „na świecie dzieją się rzeczy, o których nawet nie śniło się filozofom”.
Centrala Usługowo-Wytwórcza „Różdżkarz”, Poznań 1983
Recenzent: mgr Zbigniew Zbiegieni