Góra zaspokaja wszelkie nasze potrzeby. Nawet te, których boimy się dopuścić do świadomości z obawy przed ich realizacją. Aczkolwiek pod jednym warunkiem – objawią się, gdy pozwolimy na ich zaistnienie.
Życie na każdym kroku, dzień po dniu umacnia mnie w tym przekonaniu.
W naszych umysłach zakorzeniły się nawyki, schematy, przyzwyczajenia, które nas ograniczają.
Cały czas tworzymy swoją rzeczywistość, a korzystając z tych schematów kreujemy siebie ograniczonego, odbieramy sami sobie moc.
Gdy chcę się kimś stać lub osiągnąć jakiś cel, obojętnie czy na planie duchowym czy fizycznym, włącza się w głowie schemat – aby coś osiągnąć, trzeba zrobić to, to i jeszcze coś.
Tymczasem nasze marzenia spełnią się błyskawicznie, gdy sobie je odpuścimy, gdy przestaniemy w ich realizację wciskać macki umysłu działającego wg tych wzorców.
Nie chodzi o brak marzeń. Moje wyjaśnienie na pierwszy rzut może wydawać się absurdalne ale można to wytłumaczyć w świetle Huny.
Na przykład zapragnąłem kupić super radio, które widziałem na wystawie sklepowej. Bardzo mi się ono podoba, świetnie wygląda i super gra.
Napaliłem się nie z tej ziemi i chodzę tak od wielu dni myśląc co jakiś czas – jak tu zdobyć pieniądze na ten sprzęt. I nijak mi nie wychodzi, nie mogę uzbierać wystarczającej sumy gotówki.
Aż w końcu, po wielu tygodniach, gdy już zapomniałem o swoim pragnieniu, przyjeżdża dawno nie widziana zamożna ciocia z Londynu, która w prezencie ofiaruje mi radio o którym marzyłem.
Czyli w momencie, gdy odpuściłem sobie rozmyślanie o radiu, mimo, że dalej bardzo mi się ono podobało (w głowie pozostał tylko stan zachwytu nad tym pięknym odbiornikiem), umożliwiłem górze znalezienie sposobu na realizacją mojego marzenia.
Dlatego wcześniej napisałem o odpuszczeniu sobie marzenia, o mackach naszego umysłu, które blokują jego realizację.
Podobnie wygląda modlitwa Huny – wybór celu, koncentracja, puszczenie go wja i więcej nie rozmyślanie o tym marzeniu. Pozostawiamy wszystko wja wiedząc, że znajdzie sposób na spełnienie naszych zachcianek.
Mówiąc – odpuszczenie marzenia, nie mam na myśli jego odrzucenie. Chodzi o pewien stan umysłu/ducha.
Podoba ci się jakaś rzecz? Zaobserwuj wtedy jakie uczucia pojawią się w tobie.
Zapewne radość, entuzjazm, zachwyt. Lecz po jakimś czasie przyjdzie smutek. Bo w głowie pojawi się myśl – nie stać mnie na tą rzecz, lub też – kiedy to ją kupię, albo – nie widzę możliwości aby ją zdobyć, lepiej o niej zapomnę.
I w tym momencie całkowicie odgradzam się od celu. Staje się on nieosiągalny ponieważ sam tak zadecydowałem.
Tymczasem pozwól, aby stan zachwytu pozostał. Nie rozmyślaj o sposobach osiągnięcia celu.
Tym zajmie się góra. Nie ograniczaj pola manewru. Sposobów na osiągnięcie celu mogą być dziesiątki albo i jeszcze więcej. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić jak mogą potoczyć się wypadki, aby twoje marzenie zaistniało na fizycznym planie.
I tak to właśnie wygląda, nie chodzi o odrzucanie pragnień ale o zrozumienie, że
to my kreujemy swoje potrzeby, swoje dolegliwości, tworzymy samych siebie, swój świat.
Gdy postanawiam nabyć jakąś rzecz i później, gdy tej rzeczy nie mogę zdobyć, jestem przytępiony, smutny. Czemu? Bo sobie postawiłem warunek – będę szczęśliwy/pozwolę zaistnieć radości w moim życiu dopiero jak osiągnę dany cel.
Tak więc pozostaję pełen zachwytu dla świata, dla napotykanych ludzi i rzeczy, a świat odpowiada mi tym samym. Wtedy bezproblemowo i szybko realizowane są moje potrzeby.
To jest specyficzny stan umysłu, który jednoczy z górą. Jest to radosny stan zachwytu, podobny do umysłu dziecka. Bez oceniania i kombinowania.
Przykład z radiem był wyimaginowany. Codziennie doświadczam większych i mniejszych „cudów”. Dla lepszego zobrazowania o co chodzi w tym moim pisaniu podam przykłady z życia wzięte.
W tym tygodniu wymieniłem tłumik. Jeździłem z nim ponad tydzień, a autko udawało rajdówkę, lecz tylko dźwiękowo :)
Pewnego dnia podczas wykonywania moich służbowych obowiązków w pracy, zmierzałem do hurtowni. Wjechałem na ulicę gdzie się ona mieści z drugiej strony niż zwykle, ponieważ wracałem od klienta do którego spotkania zmusiła mnie awaria jego sprzętu. Zaraz za skrzyżowaniem ujrzałem napis – TŁUMIKI. Bez wahania skręciłem na malutkie podwórko, a tam pan położył się pod samochód i stwierdził, że to ostatni tłumik mi wysiadł i jak mam czas i ochotę to od ręki mi go wymieni. Tak więc zaraz miałem tłumik, kosztował 90 zł. Wcześniej myślałem, że będzie to droga naprawa. Ale zapomniałem o tym jeżdżąc ponad tydzień. Przywykłem już do tego, aby pozostawiać górze tzw. problemy. Pomyślałem, że w najodpowiedniejszym momencie naprawię tłumik i już więcej nie zawracałem sobie nim głowy. Uwolniłem to życzenie. Gdybym dalej rozpamiętywał ten problem za każdym razem gdy usłyszałem warkot motoru, to zapewne trafiłbym do jakiegoś warsztatu, gdzie zdarliby ze mnie skórę, gdzie czekałbym w kolejce, warsztat byłby na jakimś wygnajewie i do tego zapewne naprawa pokrzyżowałaby mi plany.
Kolejny przykład – kulinarny :)
Razu pewnego wraz z kolegą z pracy wyjechaliśmy z firmy na sąsiednie osiedle po części do auta. Zaraz po ruszeniu w drogę, a był okropny skwar, kolega się odzywa – wypiłbym chłodne piwko. Ja mu zawtórowałem i dodałem – jeszcze pożarłbym kurczaka z rożna. W tym momencie mój kolega całkowicie się rozpłynął w marzeniach, lubi chłopak zjeść…
Jednak po krótkiej chwili bujania w obłokach, a dałbym głowę, że moje kubki smakowe poczuły chrupiącą skórkę, powzięliśmy rozmowę na temat reperacji pojazdu.
Mniej więcej po 15 minutach byliśmy już z powrotem pod firmą. Prawie w drzwiach minął nas szef i zagadnął – chcecie kurczaka z rożna, właśnie jadę po jednego?
Nie muszę chyba dodawać, że po kilku minutach zajadaliśmy się ze smakiem, ale bez piwa…
I znowu – stan zauroczenia, bez obaw co będzie jak się nienajemy. Ot pomlaskaliśmy sobie podczas umysłowego rozkoszowania się smakiem i tyle.
Teraz ponownie motoryzacyjne marzenia.
Gdy kupowaliśmy nasz samochód, długo krążyliśmy w jego poszukiwaniu. Choć można by powiedzieć, że było to bardziej odświętne szukanie. A to jakiś wypad do komisu, a to przeglądanie Anonsów albo jakiś ogłoszeń w sieci.
Wiedzieliśmy dokładnie jakie autko chcemy. Sęk w tym, że to bardzo chodliwy towar i gdy tylko nadarzyła się okazja (nie zależało nam tak bardzo na czasie) to ktoś nam z przed nosa wykupił samochód.
Pewnego dnia spotkałem kolegę. Też dopiero co kupił auto. Oglądałem z nim jego wóz i okazało się, że kupił on czwarty pojazd z autokomisu, w którym mieliśmy kupić takie samo auto. Właściciel autokomisu nabył cztery wozy od upadającej firmy i poszły mu one jak przysłowiowe świeże bułeczki. Tak więc szybko wyciągnął jeszcze piąte auto i akurat my na nie trafiliśmy. Handlarz był trochę w gorącej wodzie kąpany, chciał zaliczkę w sobotę z rana, od ręki, a my stwierdziliśmy, że jak to ma być nasz pojazd to poczeka on do poniedziałku. Wtedy na spokojnie przejrzymy dokumenty. Jednak okazało się, że nasz samochód czeka gdzie indziej. W poniedziałek nie było już oferowanego pojazdu w komisie.
Wracamy do spotkania z kolegą przy jego aucie. Gdy kolega zachwalał swój nabytek, spojrzałem w bok, a tam właśnie stało autko na które chorowaliśmy. Dokładnie takie – sedan, zielony metalik. Wtedy powiedziałem – mi to się takie marzy i pobujałem w obłokach jak fajnie by było takie posiadać.
Niecały tydzień później jechałem do znajomych na wieś. Wiedzieli oni, że chcemy kupić samochód. Ale nie mieli pojęcia jaki.
Zaraz na początku spotkania, przy kawie znajomy mówi, że ich sąsiadka chce sprzedać auto i zależy jej na czasie. Pytam się jakiej marki. A on mi je opisuje. Szczęka mi opadła. Było to dokładnie auto, którego szukaliśmy. Wszystko to co planowaliśmy spełniło się co do joty. Nawet pojemność silnika, ilość zaworów, mały przebieg, wóz kupiony w salonie i cały czas w jednych rękach, do tego garażowany. I tak oto spełniło się nasze czworokołowe marzenie.
Muszę dodać, że nasze nastawienie w czasie poszukiwania samochodu było mniej więcej takie – napewno wreszcie gdzieś znajdziemy takie autko. Nie przejmowaliśmy się gorączkowo co to będzie jak nie znajdziemy takiego, albo jak będzie inne niż planowaliśmy. Ogólnie życie płynęło normalnie, zajęcia w pracy i w domu, a co jakiś czas głowa szła w bok celem namierzenia pojazdu. Tylko nam to szukanie jakoś nie wychodziło. Jak wcześniej pisałem – sporo było okazji ale zawsze się jakoś spóźnialiśmy. Aż wreszcie samochód wręcz sam się nam zaoferował.
Mógłbym wiele jeszcze pisać o mniejszych rzeczach, jak również o większych, które w „cudowny” sposób się spełniły.
Ale ktoś mógłby jeszcze pomyśleć – ten tu się teraz chwali :)
Także starczą te trzy przykłady.
Stan synchronizacji z górą objawia się też w postaci zbiegów okoliczności.
Na przykład dzwoni do mnie klient w jakiejś sprawie, a po chwili podczas kolejnej rozmowy telefonicznej słyszę to samo od innego gościa.
Albo włączam telewizor. Widzę ludzi w czasie pielgrzymki śpiewających – nie rzucim ziemi skąd nasz ród. Przełączam na kolejny kanał i widzę wturujących pielgrzymom z poprzedniego kanału strajkujących robotników, którzy wyśpiewują te same słowa.
Możecie pomyśleć – mam szczęście. Może? Lecz idąc tym torem należałoby wtedy dodać, że szczęście można wytrenować :-) bo wiele z moich malutkich planów i marzeń nie spełniło się, a inne często znacznie większe z łatwością. Zachęcam was do obserwacji własnego życia. Przyjrzyjcie się jak wpadały wam w ręce rzeczy, o które zabiegaliście.
Umiejętność zapominania o problemach można wyćwiczyć. Wiąże się ona z zawierzeniem górze, z ufnością porównywalną do wiary w swojego anioła stróża.
Gdy po chwili zachwytu nad upragnioną rzeczą odezwie się krytyczny głos, który będzie was dołował, pomyślcie – góra czuwa, pozwolę jej działać. I powróćcie wtedy do swoich codziennych obowiązków.
Cuda to najnormalniejszy stan rzeczy, trzeba tylko sobie odpuścić…
:-)
Dziękuję Jadwidze za natchnienie do napisania tego artykułu.