Fragment VI rozdziału – „Wyjaśnianie przeszłości”:
Pokój był duży, wyłożony szerokimi, bejcowanymi deskami. Dalej dostrzegłem dwa inne pomieszczenia, prawdopodobnie sypialnie, połączone wąskim korytarzem. Dom oświetlały słabe żarówki. Wydawało mi się, że słyszę słaby szum prądnicy.
Kiedy już wszystko było gotowe, zaproszono mnie do stołu zbitego z surowych desek. Sanchez odmówił krótką modlitwę i zaczęliśmy jeść. Księża kontynuowali swoją rozmowę. Po skończonym posiłku usiedliśmy wszyscy trzej przy kominku.
– Ksiądz Carl widział się z Wiłem – zagaił Sanchez.
– Kiedy? – zapytałem podekscytowany.
– Wil przejeżdżał tędy kilka dni temu – wyjaśnił ksiądz Carl. – Znamy się od roku. Przywiózł mi pewne informacje. Powiedział, że wie już, kto kryje się za nagonką władz na Rękopis.
– Kto taki? – spytałem.
– Kardynał Sebastian – wtrącił Sanchez.
– I co on robi w tej sprawie?
– Najwidoczniej użył swoich wpływów, aby skłonić władze do nasilenia akcji wojskowej w poszukiwaniu Rękopisu. Zawsze wolał działać po cichu, za pośrednictwem czynników rządowych, niż doprowadzić do rozłamu w łonie Kościoła. Teraz zaczął działać energiczniej i niestety skuteczniej.
– W jakim sensie skuteczniej?
– Ano w takim, że oprócz kilku księży z diecezji północnej i kilku osób w rodzaju Julii czy Wila, chyba nikt nie ma już żadnych egzemplarzy Rękopisu.
– A naukowcy z Viciente? – dopytywałem. Po chwili milczenia ksiądz Carl zdecydował się ujawnić to, co wiedział:
– Wil powiedział, że rząd zamknął ten ośrodek. Wszyscy pracownicy zostali aresztowani, a ich materiały badawcze skonfiskowane.
– Co na to środowisko naukowe?
– Cóż może zrobić? – odezwał się z goryczą Sanchez. -Zresztą większość naukowców nie akceptowała badań prowadzonych w ośrodku. Przedstawiciele władz propagują tezę, że pracujący tam ludzie łamali prawo.
– Trudno uwierzyć, że rząd mógł się aż tak daleko posunąć.
– Widać mógł! – podsumował ksiądz Carl. – Żeby się upewnić, zadzwoniłem w kilka miejsc i wszędzie usłyszałem to samo. Władze nasilają swoją ofensywę, chociaż starają się robić to bez rozgłosu.
– Co może się teraz stać? – zwróciłem się do obu księży. Ksiądz Carl wzruszył ramionami, a ksiądz Sanchez odpowiedział:
– Nie mam pojęcia. To może zależeć od powodzenia wyprawy Wila.
– Dlaczego?
– Wil jest chyba bliski odnalezienia brakującej części Rękopisu, dziewiątego wtajemniczenia. Jeżeli mu się uda, wywoła to wystarczające zainteresowanie, aby zorganizować międzynarodową akcję w tej sprawie.
– Czy mówił, dokąd się wybiera? – spytałem księdza Carla.
– Nie był jeszcze zdecydowany, ale twierdził, że intuicja każe mu udać się na północ, ku granicy Gwatemali.
– Kieruje się tylko intuicją?
– Tak, zrozumiesz to, gdy już będziesz miał pewność, kim naprawdę jesteś i osiągniesz siódmy stopień wtajemniczenia. Spojrzałem na księży, zdumiony ich pogodą ducha.
– Jest dla mnie niepojęte – zwróciłem się do nich – jak w tej sytuacji mogą księża zachować taki spokój. A jeśli oni wedrą się tutaj i aresztują nas wszystkich?
Spojrzeli na mnie wyrozumiale, a ksiądz Sanchez przemówił:
– Spokój nie oznacza beztroski. Nasze opanowanie jest miarą naszej łączności ze źródłem energii. Podtrzymujemy tę łączność, bo to najlepsze, co możemy w tej chwili zrobić. Chyba to rozumiesz?
– Owszem. Wynika z tego jednak, że ja mam trudności z utrzymaniem tej łączności.
Moja uwaga wywołała uśmiech na twarzach obu księży.
– Przyjdzie ci to łatwiej – zapewnił ksiądz Carl – kiedy wyjaśnisz sobie, kim naprawdę jesteś.
Tymczasem ksiądz Sanchez wstał i oznajmił, że zabiera się do zmywania. Zwróciłem się więc do księdza Carla.
– W porządku. Ale jak mam się do tego zabrać?
– Ksiądz Sanchez mówił mi, że rozszyfrowałeś już gry kontroli twoich rodziców.
– Tak. Oboje byli śledczymi, wskutek czego ja stałem się niedowiarkiem.
– Dobrze. Ale teraz musisz sięgnąć wzrokiem dalej, poza walkę o energię w twojej rodzinie, i szukać rzeczywistych powodów twojej w niej obecności.
Spojrzałem na niego zdezorientowany.
– Aby odnaleźć swoją prawdziwą duchową tożsamość, musisz spojrzeć na całe swoje życie jak na jedną długą opowieść i szukać jej głębszego znaczenia. Najpierw musisz postawić sobie pytanie: Dlaczego urodziłem się w tej właśnie rodzinie? Jaki może być tego cel?
– Nie mam pojęcia – wyznałem szczerze.
– Wiemy, że twój ojciec był śledczym. Ale kim był poza tym?
– To znaczy, jakie miał poglądy?
– Tak.
Pomyślałem przez chwilę i przypomniałem sobie:
– Mój ojciec jest szczerze przekonany, że należy cieszyć się życiem i brać z niego jak najwięcej. Jak to się mówi – żyć pełnią życia.
– Czy mu się to udawało?
– Do pewnego stopnia tak. ale nie wiedzieć czemu wtedy, kiedy był bliski, żeby naprawdę cieszyć się życiem, akurat przytrafiała mu się jakaś pechowa seria.
Ksiądz Carl przymknął oczy i siedział zamyślony.
– A więc uważał, że życie służy radości i przyjemności, ale nie w pełni osiągał ten cel?
– Właśnie.
– Czy myślałeś kiedyś o tym. dlaczego tak było?
– Raczej nie. Wydawało mi się, że ma po prostu pecha.
– Może nie znalazł właściwej drogi do tego celu?
– Zapewne.
– A matka?
– Matka nie żyje.
– A mógłbyś opisać nam, jak wyglądało jej życie?
– Jej całym życiem był Kościół. Żyła zgodnie z zasadami chrześcijaństwa.
– To znaczy jak?
– Wierzyła, że należy udzielać się w życiu społecznym i przestrzegać przykazań boskich.
– Rzeczywiście ich przestrzegała?
– Co do joty. Przynajmniej tak jak naucza Kościół.
– A czy potrafiła skłonić twego ojca, aby żył w ten sam sposób?
Roześmiałem się.
– W najmniejszym stopniu. Oczywiście matka pragnęła, by uczęszczał co niedziela do kościoła i udzielał się w życiu parafii, ale jak mówiłem, ojciec był niezależnym duchem.
– I do czego to doprowadziło ciebie?
– Nie zastanawiałem się nad tym.
– Na pewno każde z nich żądało od ciebie posłuszeństwa. Może każde indagowało cię o wszystko, aby się upewnić, czy nie opowiadasz się po stronie wartości drugiego? I każde z nich chciało, żebyś uznał jego poglądy za najlepsze?
– Tak właśnie było.
– A ty jak na to reagowałeś?
– Chyba starałem się nie zajmować określonego stanowiska.
– A więc każde z nich obserwowało cię bacznie, czy przejmujesz jego poglądy, a ponieważ nie byłeś w stanie zadowolić ich obojga, zrobiłeś się skryty.
– Coś w tym rodzaju.
– A co się stało z twoją matką? – zapytał nagle. – Cierpiała na chorobę Parkinsona, długo chorowała, aż w końcu zmarła.
– Czy pozostała wierna swoim przekonaniom?
– Do samej śmierci.
– A więc jaki pogląd na życie zostawiła ci w spadku?
– Słucham?
– Szukasz sensu, jaki jej życie miało dla ciebie, a twoje dla niej. Dlaczego właśnie ona cię urodziła, czego miało cię to nauczyć? Każdy człowiek, czy sobie zdaje z tego sprawę, czy nie, demonstruje na własnym przykładzie, jak według niego życie powinno wyglądać. Musisz spróbować odnaleźć to, czego nauczyłeś się od swojej matki, a zarazem to, co w jej życiu mogłoby być lepsze. Ten właśnie obszar życia twojej matki, to, co pragnąłbyś w niej zmienić, stał się częścią twojego dziedzictwa.
– Dlaczego tylko częścią?
– Bo drugą częścią jest to, co pragnąłbyś udoskonalić w życiu twego ojca.
Nie czułem się zbyt pewnie na gruncie tych rozważań. Ksiądz położył mi rękę na ramieniu.
– Nie jesteśmy tylko fizycznym, lecz i duchowym tworem naszych rodziców. To, że zostałeś poczęty przez tych dwoje ludzi, wywarło nieodwracalny wpływ na to, kim jesteś. Aby odnaleźć swoją prawdziwą tożsamość, musisz założyć, że jest ona czymś pośrednim między ich osobowościami. Zostałeś zrodzony przez tych konkretnych ludzi, aby nadać szerszy wymiar wartościom, które oni oboje wyznawali. Dlatego twoja droga życiowa musi zmierzać do prawdy, która jest udoskonaloną syntezą tych wartości.
Skinąłem głową.
– Jak określiłbyś to, czego nauczyli cię rodzice?
– Trudno byłoby to określić.
– Ale jak ci się wydaje?
– Mój ojciec uważał, że trzeba brać z życia jak najwięcej i cieszyć się z tego, kim się jest. Matka stawiała na poświęcenie. służbę innym i zaparcie się siebie. Uważała, że tak nakazuje Pismo Święte.
– A ty co o tym myślisz?
– Naprawdę nie wiem.
– Który światopogląd uznałbyś za własny: ojca czy matki?
– Prawdę mówiąc żadnego z nich. Życie nie jest tak proste.
– Nie wyrażasz się zbyt precyzyjnie – zaśmiał się ksiądz.
– Chyba po prostu nie wiem.
– Ale gdybyś musiał coś wybrać? Zastanowiłem się nad szczerą odpowiedzią.
– Oba są tyleż słuszne co i niesłuszne.
– Jak to? – Mojemu rozmówcy rozbłysły oczy.
– Trudno mi to sprecyzować, ale wydaje mi się, że właściwy światopogląd musi uwzględniać oba te aspekty.
– Musisz zatem zadać sobie pytanie: jak to zrobić? Jak pogodzić te dwie postawy? Matka przekazała ci wiedzę o duchowej stronie życia. Od ojca dowiedziałeś się, że życie to także zadowolenie, radość, przygoda.
– Czyli moje życie – przerwałem mu – powinno łączyć w sobie oba te podejścia?
– Tak, ale z przewagą pierwiastka duchowego. Całe twoje życie koncentruje się wokół szukania duchowości wzbogacającej. Tego problemu nie potrafili rozwiązać twoi rodzice i przekazali go tobie. Jest to twoje wyzwanie ewolucyjne, cel twoich życiowych poszukiwań.
Zamyśliłem się nad słowami księdza Carla. Gasnący płomień działał na mnie uspokajająco. Dopiero teraz poczułem zmęczenie.
Ksiądz Carl wyprostował się i zauważył:
– Chyba niewiele energii ci już zostało, ale chciałbym ci jeszcze coś powiedzieć. Możesz oczywiście położyć się spać i nie poświęcić ani jednej myśli temu, o czym mówiliśmy. Możesz wrócić do swojej starej gry, lub też przebudzić się jutro uzbrojony w nową ideę: kim jestem. Wówczas będziesz mógł wykonać następny krok w procesie uważnego przeglądu wszystkiego, co zdarzyło się w twoim życiu od chwili narodzin do dziś. Jeśli spojrzysz na swoje życie jako na ciąg zdarzeń, dostrzeżesz, jak rozwiązywałeś przez cały ten czas swój życiowy problem. Zrozumiesz, jak to się stało, że trafiłeś tu, do Peru. i co powinieneś robić dalej.
Słuchałem z aprobatą, przyglądając się księdzu. W jego spojrzeniu był wyraz ciepła i troskliwości, który często zauważałem u Wila i Sancheza.
Ksiądz Carl życzył mi dobrej nocy i udał się do swojej sypialni. Rozłożyłem na podłodze śpiwór i szybko zapadłem w sen.
Obudziłem się z myślą o Wilu. Miałem zamiar zapytać naszego gospodarza, co jeszcze wie o jego dalszych planach. Gdy tak leżałem w śpiworze i myślałem o tym, ksiądz Carl wsunął się cicho do pokoju i zaczął rozpalać ogień. Kiedy usłyszał, że rozpinam śpiwór, odwrócił się.
– Dzień dobry, jak się spało? – przywitał mnie.
– Dziękuję, bardzo dobrze – odpowiedziałem wstając. Ksiądz położył na węglach kostki suchego paliwa, a na nich polana.
– Czy Wil mówił, co ma zamiar robić dalej? – spytałem.
– Powiedział, że jedzie do swojego znajomego, u którego ma czekać na jakieś informacje. Widocznie spodziewa się dowiedzieć czegoś o dziewiątym wtajemniczeniu.
– Co jeszcze mówił?
– Wil uważa, że kardynał Sebastian próbuje sam odnaleźć dziewiąte wtajemniczenie i chyba jest już bliski celu. Zdaniem Wila ten, kto będzie miał w ręku ostatnie wtajemniczenie, zadecyduje, czy Rękopis kiedykolwiek zostanie udostępniony szerszym kręgom.
– Dlaczego?
– Trudno powiedzieć. Wil jako jeden z pierwszych zebrał i przestudiował najwięcej tekstów. Rozumie je lepiej niż ktokolwiek inny. Prawdopodobnie sądzi, że ostatnie wtajemniczenie ułatwi zrozumienie i przyswojenie sobie poprzednich.
– A czy ksiądz się z nim zgadza?
– Nie mogę wypowiadać się w tej sprawie. On wie znacznie więcej. Moja wiedza ogranicza się do problemów, do których jestem powołany.
– Jakie to problemy?
– Jak już mówiłem, moim powołaniem jest pomagać ludziom w odnalezieniu ich prawdziwej tożsamości. Rękopis umocnił mnie w tym przekonaniu. Moją specjalnością jest szóste wtajemniczenie. Pomagać ludziom w przyswojeniu sobie jego przesłania – oto jest moje zadanie. Jestem skuteczny, gdyż sam przez to przeszedłem.
Tytuł oryginału – The Celestine Prophecy
Z angielskiego przełożyła Krystyna Chmiel
BM Sp. z o. o. VI O/Warszawa Świat Książki Warszawa 1994